Now Reading
Zawsze Prosto: Wywiad z Sokołem

Zawsze Prosto: Wywiad z Sokołem

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sokół jest jedną z najbardziej znanych i wpływowych osobowości polskiego hip hopu. Z jednej strony wypracował sobie dobre imię od późnych lat 90 jako raper w legendarnych formacjach ulicznego rapu: Zip Skład i WWO. Dodatkowo założył w 1999r. hip hopową wytwórnię „Prosto”. Liczba publikacji ciągle rośnie, w między czasie Prosto jest międzynarodowo jednak raczej znana jako marka odzieżowa i odnosi na tym polu finansowe sukcesy. Jak do tego doszło opowiedział Sokół obok wiedeńskich przygód i refleksji na temat słowiańskiego flavour i specyficznych cechach Warszawy w wywiadzie dla „The Message”…

TM: Jak zakładałeś wytwórnię ponad dziesięć łat temu głównym celem było pewnie wydawanie muzyki. Zmieniły się odtąd priorytety?
Sokół: Muzyka oczywiście ciągle stoi na pierwszym miejscu. Zakładając wydawnictwo, nie myśleliśmy nawet o produkcji odzieży marki „Prosto”. Chcieliśmy być stylowo otwartą wytwórnią miejską. Oprócz hip hopu mieliśmy zamiar wydawać reggae, dancehall, czy nawet drum ’n‘ bass. Ale jakoś się nie składało. Mieliśmy dużo hip hopu do dyspozycji, ale jakoś nikt nie przychodził do nas ze swoimi projektami drum ’n‘ basowymi, może dlatego, że taka kultura była wtedy duża mniejsza niż kultura hip hopowa w Polsce. Z ubraniami to był przypadek. Zrobiliśmy jakąś koszulkę z napisem „Prosto”. Miała promować wytwórnię. Nagle nastąpiła lawina. Wszyscy to chcieli mieć. Więc z czasem zaczęliśmy produkować bluzy, dresy bawełniane, kurtki. W tej chwili naszym głównym źródłem dochodu jest odzież. Jeżeli chodzi o muzykę, to w Polsce jesteśmy teraz w najgorszym momencie, bo już nie sprzedają się płyty kompaktowe, a jeszcze nie zaczęły się sprzedawać pliki. U nas system sprzedawania plików jest jeszcze bardzo słabo rozwinięty.

Można określić proporcje waszych dochodów pomiędzy płytami a odzieżą?
Dochody finansowe z muzyki są dla nas praktycznie równe zeru. Inwestujemy dużo. Teraz zwłaszcza w młodych, nowych artystów, ponieważ następuje zmiana pokoleniowa w hip hopie. Reagujemy na to. Staramy się z rynku wyłapać najlepszych artystów z różnych stron, żeby stworzyć różnorodną ekipę. Firma „Prosto” nie wyobraża sobie istnienia bez wydawania muzyki. Ale z punktu widzenia finansowego przetrwania, to ubrania są dla nas najważniejsze. Zarabia się na tym, czego nie można piracko ściągnąć z internetu. Dopóki nie można ściągnąć ubrań z sieci, to jeszcze żyjemy. Nie wiem jak długo, he he.

Na czym polega specyfika polskiego hip hopu?
Polski hip hop nie jest zbudowany na tle etnicznym, czy emigracyjnym. Tutaj jest kompletnie inna sytuacja. Tematy są też trochę inne. U nas jest mało raperów, którzy by robili typowe braggadacio. Najmocniejszym ruchem w polskim hip hopie był – szczególnie na początku – anty policyjny i uliczny rap. Ewidentnie najwięcej sprzedawało się takich płyt. Zresztą do dziś chyba tak jest, że ten nurt ma się najlepiej. Kolejną główną różnicą jest to, że polscy słuchacze interesują się w dłużej mierze tylko polskim hip hopem i żadnym innym. Nawet nie mają chęci, żeby się z amerykańskim hip hopem zapoznać.

Zmieniło się coś w podejściu słuchaczy?
Zaczęło się zmieniać dopiero jakieś dwa lata temu. Jeszcze trzy lata temu było tak, że jak amerykańska gwiazda grała w Polsce, ludzie się bardziej jarali supportem niż gwiazdą. Teraz ci młodsi słuchacze są bardziej świadomi. Oni zaczęli też szukać. W tej chwili już wszyscy młodzi ludzie w Polsce mówią chociaż trochę po angielsku. W moim pokoleniu jeszcze było inaczej.

Jak „Prosto” zaczęło działać był akurat boom wokół polskiego hip hopu, ten boom chyba padł…
Po 2002 roku w Polsce hip hop stał się tak popularny, że był grany prawie wszędzie, co spowodowało wysyp tandetnych, złej jakości artystów nie znających się na tym co robią. W efekcie, ludzie zaczęli mieć dość tego gówna i jakieś trzy lata temu, po badaniach rynku, obniżyło się zainteresowanie mediów hip hopem. Ostatnio przeprowadzili ponownie duże badania opinii publicznej, gdzie niespodziewanie wyszło, że znowu wśród młodzieży hip hop zajmuje pierwsze miejsce. Duże media już zaczynają reagować na te badania i hip hop znów jest zauważalny.

Tradycyjne media dzisiaj pewnie już nie mają dla was tej ważności jak dawniej?
W wielu przypadkach label mógłby się kompletnie obejść bez Vivy, MTV i prasy, ale one wciąż dają prestiż. Internet ma dzisiaj taką moc, że teoretycznie możemy wszystkie tradycyjne media wyrzucić do kosza. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony może nas zalewać gównem, a z drugiej strony nikt tego nie kontroluje, więc tak naprawdę każdy może wypłynąć. Jednak jest bardzo niewielu, którzy bez żadnego wsparcia promocyjnego naprawdę wypłyneli. Dobrym przykładem jest VNM. On wydał do tej pory dziesięć płyt w podziemiu. W internecie był bardzo znany. I co? Okazuje się, że masowy odbiorca go właściwie nie znał. W polskim hip hopie przestrzeń pomiędzy internetowymi i masowymi odbiorcami jest jednak w dalszym ciągu ogromna. Bez wsparcia wytwórni ciężko jest tą przestrzeń wypełnić.

Dzięki „Prosto” VNM dotrze do przeciętnego odbiorcy?
Tak, my damy strategię i kanały. Postaramy się mu dać rotację na MTV i na Vivie. Naszą dużą siłą jest kanał na YouTube: „Prosto TV”, który był w ostatnim roku na trzecim miejscu najczęściej oglądanych polskich kanałów muzycznych w internecie. W ostatnim tygodniu był na pierwszym miejscu. Jesteśmy najczęściej subskrybowanym kanałem muzycznym w Polsce. Właśnie nam stuknęło 100 milionów obejrzeń w przeciągu trzech lat. Gdybyśmy chaotycznie wrzucali to do internetu, to wtedy nie miałoby to sensu. Prowadząc ten kanał, mamy swoją przemyślaną politykę.

Reklamujecie się także mocno na ulicach poprzez grafiti, naklejki…
Street marketing jest od zawsze u nas obecny. Musimy być częścią miasta, inaczej nie będziemy wiarygodni. Czasami robimy też inne akcje, żeby trochę zaskoczyć publiczność. Robiliśmy na przykład kampanię promocyjną na bilboardach. Tak promowany był między innymi mixtape „Prosto” w całej Warszawie. Ludzie byli w szoku, bo w Polsce nigdy się nie promowało się hip hopu w takim stylu. Jednak bilboardy są dla nas mniej wartościowym kanałem promocyjnym niż zwykłe naklejki, które robimy od lat.

Jeszcze dwa, trzy lata temu były plotki, że „Prosto” stało przed bankructwem…
To nie były żadne plotki. Co najmniej dwa razy mieliśmy takie sytuacje, że musieliśmy zwalniać część osób i bardzo mocno zacisnąć pas. Przyczyny były różne. Na początku nie znaliśmy się zupełnie na dużym biznesie. Wielokrotnie inwestowaliśmy pieniądze nie w to co trzeba. Wytwórnia była prowadzona przeze mnie i grafika. Nie było kogoś, kto by to spinał, menadżera, który by tym zarządzał. Mieliśmy tak, że w jednym roku zarabialiśmy bardzo fajnie, a w drugim byliśmy już praktycznie bankrutami. Dzisiaj my, właściciele Prosto nie bierzemy operacyjnie żadnego udziału w codziennym życiu firmy. Jest jeden fachowiec, który się tym zajmuje. My jesteśmy teraz w radzie nadzorczej firmy. W najwyższym momencie mieliśmy około 20 pracowników. Myślę, że to było w 2006, 2007r. Dzisiaj mamy ich dziesięciu. Jesteśmy niezależni od żadnej korporacji i dużego kapitału. Właściciele wytwórni to trzy prywatne osoby.

Otworzyliście ostatnio także dwa własne sklepy z odzieżą „Prosto”…
Dostarczamy nasze ubrania do 200 sklepów. Oprócz tego zaczynamy rozwijać własną sieć sklepów. W tym roku chcemy zrobić większą ekspansję, bo widzimy, że to ma przyszłość. Zmiana sposobu dystrybucji może stworzyć przy tych sklepach firmowych pewne centra. Tam nie będzie tylko sprzedaży ubrań, ale także wydarzenia muzyczne i promocyjne. To jest dla nas jedno z głównych zadań na ten rok. Będzie można tam oczywiście kupić też odzież innych marek, które do naszego wizerunku pasują.

prosto outlet resized

Czy ci sami ludzie kupują płyty i odzież z „Prosto”?
Według naszych badań pokrywa się to w 75 procentach.

Jak się to łączy: Z jednej strony biznes i badania rynku, a z innej strony uwaga na uliczna autentyczność?
Nie wydajemy na to żadnych bogactw, a samo poznanie wyników takiego badania nie dużo zmienia w naszym podejściu. To jest raczej zaspokojenie własnej ciekawości. Oczywiście były też sytuacje kiedy nam takie badania faktycznie pomogły. Natomiast nie ma to żadnego wpływu na naszą muzykę. Tylko i wyłącznie na biznes odzieżowy.

Są zarzuty z innych stron?
Nie wiem. Nie obchodzi nas to za bardzo. Nigdy nie robiliśmy takich rzeczy, które byśmy sami uważali za wieśniackie. Ja i Pono dla żartu nagraliśmy kawałek pod tytułem „W aucie” razem z Frankiem Kimono. To znakomity polski aktor: Piotr Fronczewski, a Franek Kimono to jego alter ego, taki żart muzyczny, ale można powiedzieć, że Franek Kimono był w latach 80 pierwszym polskim raperem. To było moje dziecięce marzenie, żeby z nim nagrać kiedyś kawałek. Nikt by się nie spodziewał, że to będzie rekord polskiego internetu. Do dzisiaj mamy ponad 12 milionów wyświetleń na YouTube. To był jakiś szał, wszyscy to śpiewali, od małych dzieci do polityków. Jędker, który tworzył ze mną WWO, też gościnnie był w tym naszym utworze „W aucie”. Tak się zajarał sukcesem tego kawałka, że założył niedawno popowo dyskotekowy zespół „Monopol”. Odleciał w zupełnie inny klimat. Wpadł w świat celebrities. Jędker te swoje płyty wydaje w Sony Music. Z powodu tych wszystkich lat, w których współpracowaliśmy ludzie kojarzą go w dalszym ciągu mocno z nami, więc trochę się to też na nas odbiło, bo myślą, że to Prosto za tym stoi.

See Also

Czy to jest dla ciebie ważne, żeby łączyć różne style i gatunki muzyczne?
Ludzie sobie różnie te style ponazywali, żeby ułatwić komunikację. Natomiast nie wolno dać się zwariować, że to są jakieś ramy, które nas ograniczają. Nikt nie powiedział, że te gatunki mają się nie mieszać. To by było wbrew naturze. Tak jak z ludźmi: muszą być świeże geny, żeby nie było chorób, nie można wszystkiego robić w rodzinie.

Współpracowałeś między innymi z różnymi niemieckimi producentami…
Wciąż pracuję. Najwięcej z PH7 i Shuko, ale współpracowałem także z Beathoavenz, a teraz zaczynam z Hustle Heart i Drumkidz’em. Shuko i PH7 poznałem wiele lat temu naHip Hop Kempie. Siedzieliśmy sobie tam w jakimś samochodzie i puściłem im płytę WWO. Strasznie się zajarali polskim duetem producenckim „White House” (Magiera & L.A.). Na tej zasadzie, że im się spodobali nasi producenci ten kontakt się ułożył. Współpracowałem z niemieckimi producentami, ale nigdy nie nagrywałem z raperami stamtąd. Nie czuję takiego ciśnienia żeby sztucznie się łączyć za kasę. Gdybyśmy się spotkali, polubili i nagrali, no to super. Współpraca z raperami z innych słowiańskich krajów ma większy sens. Znamy trochę nasze języki nawzajem. Jesteśmy rozpoznawalni w Czechach, na Słowacji, trochę w Rosji, na Ukrainie, a WWO to klasyka słowiańskiego rapu. Gramy tam koncerty, mamy featuringi. Najlepiej znamy się z Czechami, tam powstały nasze pierwsze kontakty poza Polską. Polega to wszystko na osobistych kontaktach.

Stoi za tym też jakiś cel ideowy żeby łączyć słowiańskie kraje?
Na naszej odzieży, na metkach i nadrukach też zawsze jest napisane „Straight Slavic Flavour”. Większość firm odzieżowych, czy są niemieckie, czy francuskie, nazywają się po amerykańsku. Jak czytasz nazwę, to mogą być firmy ze Stanów, albo tak naprawdę znikąd. My już samą nazwą podkreślamy, że jesteśmy słowiańscy. Poprzez to jednocześnie nie ograniczamy się do dystrybucji w Polsce. Odzież zamawiają też przez internet na przykład Serbowie. Są emigrantami w Niemczech, czy w Szwajcarii. Chcą w innym kraju pokazać, że są Słowianami. Trochę to też jest zabawą z historią. Po jakimś czasie zaczynasz rozumieć, że to był kiedyś jeden język, który się tutaj trochę w lewą, tam trochę w prawą stronę rozwinął. Jak rozmawiasz z jakimś innym Słowianinem, dużo słów możesz zrozumieć. Zawsze mnie to trochę fascynowało. Gdybym miał więcej czasu i bym się nie zajmował tym, czym się teraz zajmuję, to bym studiował właśnie Slawistykę.
Grałeś koncerty nie tylko w słowiańskich krajach. Byłeś także często w Anglii i w Stanach…
Najwięcej koncertów grałem z zespołem w którym byłem też najdłużej, czyli z WWO. Byliśmy kilka razy w Stanach. W Anglii kilkadziesiąt razy, ponieważ tam jest bardzo dużo młodej Polonii. W Stanach jest stara Polonia. Oni nie są tacy świadomi tego, co się dzieje w Polsce. Na wyspach natomiast są bardzo świadomi. Mają tam satelity, polską telewizję, polskich znajomych. Graliśmy tam mnóstwo koncertów. Miesiącami było tak, że co piątek lecieliśmy grać tam na weekend.

Masz jakieś szczególne wspomnienie jeżeli chodzi o kontakt z Polonią?
Mam wiele, ale posłużę się pewną przygodą w Wiedniu, żeby było śmiesznie. Pożyczyłem samochód od znajomego. To był jeszcze maluch: Fiat 126p. Pojechałem z dwoma znajomymi w trasę Praga-Wiedeń-Budapeszt. Nie miałem nawet prawa jazdy. To było chyba w 95 roku. Wzięliśmy jeden snowboard ze sobą, bo najpierw mieliśmy jechać w góry. Nie mieliśmy nawet bagażnika, więc przykleiliśmy snowboard taśmą do dachu. Ani razu z niego nie skorzystaliśmy. Kiedy wylądowaliśmy w Wiedniu był weekend. To były jeszcze czasy, kiedy złotówka była niewymienialna. Nie mogłeś w kantorach wymienić, tylko w bankach. Absolutnie nie wiedzieliśmy co teraz zrobić. Staliśmy na ulicy i jakiś gościu przechodził. Coś tam zaczęliśmy kląć: kurwa nie mamy pieniędzy, pierdolić to. Przechodząc on mówi nam – nie klnijcie tak chłopaki. A my tak do siebie – dobra, dziadek, nie pierdol. Później nagle do nas dotarło, że on mówił do nas po Polsku, więc jest Polakiem. Podeszliśmy do niego, żeby się spytać czy on może wie jak te pieniądze wymienić w weekend. On mówił, że w piątek w nocy nie ma żadnych szans. Jednak powiedział ciekawą opcję, której przez całe życie nie zapomnę: że można wymienić w niedziele „u żyda na Meksyku”, cokolwiek by to nie znaczyło, bo ja nie mam zielonego pojęcia. Chyba w końcu on sam nam wymienił jakąś część naszych złotówek, ale ten tekst zapamiętam do końca życia – „u żyda na Meksyku”.

Pewnie miał na myśli „Mexikoplatz”, plac, gdzie szczególnie w latach 90 była centrala handlem pod ladą dla Wiednia.
Ciekawe. Pamiętam poza tym, że poszliśmy później jeszcze na jakąś imprezę housową. Dziwne to dla nas było, ponieważ wtedy był już ten cały boom na słuchanie hip hopu w Polsce, a w Wiedniu nie mogliśmy znaleźć żadnej hiphopowej imprezy. Pamiętam jeszcze, że w tym klubie paliliśmy haszysz z puszki po Red Bullu. Ochroniarze byli w takim szoku, że podeszli do nas i nas przepraszali, czy możemy tutaj nie palić. W Polsce to by nas przekopali i wyrzucili na zewnątrz. Byliśmy bardzo zaskoczeni.

Według twoich tekstów sam jesteś bardzo mocno związany z Warszawą. Na czym polega dla ciebie specyfika tego miasta?
Bardzo duży wpływ miała druga wojna światowa. W ciągu Powstania Warszawskiego całe miasto zostało zniszczone. Od tego czasu wciąż nie ma nawet swojego centrum. Komuniści nie odbudowali tego miasta tak, jak one wyglądało przed wojną: Małe kamienice, bogato ozdobione, wąskie uliczki… Teraz tego nie ma, bo komuniści postanowili odbudować stolicę zupełnie inaczej: szerokie ulice, puste place i jakieś tam pomniki socrealizmu. Ta tkanka miejska jest niespójna. Architektura jest niespójna. Specyfiką Warszawy jest też taki smutek w ludziach. Ludzie są tutaj strasznie poważni. Nie ma tutaj jakiegoś luzu. Jak ludzie z innych miast po raz pierwszy przyjeżdżają do Warszawy, to często się pytają: dlaczego tutaj wszyscy się tak dziwnie patrzą? W pewnym momencie się do tego przyzwyczajasz i też zaczynasz się tak patrzeć. Na pewno jest to miasto szare, aczkolwiek to się zaczyna trochę zmieniać. Jeszcze dziesięć lat temu wyglądało wszędzie tak jakby ktoś wylał z góry szarą farbę z gigantycznego kubła. Nawet graffiti było wtedy tylko srebrne, białe i czarne. Z innej strony jesteśmy właściwie bardzo podobni do reszty Europy jeżeli chodzi o sklepy, o żywność, o marki. Mało pod tym względem różni Warszawę od Berlina czy Londynu. Ale mimo tego, że nastąpiła ta cała globalizacja i tak tutaj jest bardziej szaro. Nawet po ubraniach to widać.

Pod jakim względem?
W całej Polsce jest tak, że raczej te smutne kolory się sprzedają, ale w Warszawie to najmocniej widać. Tutaj masz czarny, biały, szary i koniec. Mógłbyś innych kolorów już nie produkować. Tak jakby one nie istniały.

Wywiad: Jan Braula
Zdjęcia: Prosto, Jan Braula
prosto.pl